sobota, 3 maja 2014

Chapter three


                - Co? Zachciało się pieniędzy, hm? A może byłeś nieszczęśliwie zakochany i miałeś zamiar je wszystkie zabić przez swoje niespełnione marzenia i ciche rządze? –  Fineasz wkroczył do sali wraz z towarzyszącym mu głośnym hukiem wejściowych  drzwi.
                Zmierzył dokładnie wzrokiem chudego lecz niezwykle wysokiego chłopaka siedzącego na małym krześle. Wydawał się on trząść z zimna emanującego od nieprzyjaznych murów jednak można by się zastanowić nad tym, czy to nie jest spowodowane najzwyklejszym strachem. Siedział cicho skulony jedynie jakby w transie kopiąc butem metalową nogę stolika i tępo się w nią wpatrując.
                - To nie byłem ja! Nie zabiłem ich! – wykrzyknął z lekkim przerażeniem podnosząc wzrok na Flynna.
                - Nie unoś się i nie psuj sobie nerwów. Złość piękności szkodzi, a idealnym przykładem tego jest Fineasz – zaśmiał się ironicznie Ferb wchodząc do pomieszczenia zaraz za Danvilleczyk, który słysząc słowa swojego kolegi teatralnie przewrócił oczami.
                - Ale to nie byłem ja... Przysięgam.
                - Wytłumacz mi w takim razie co robiłeś w czwartek i dzisiaj pod domami ofiar,  bo nie mogę sobie tego w żaden możliwy sposób wytłumaczyć... Proszę, czekamy - odparł Fineasz nieco spokojniejszym głosem choć mimo tego mógł usłyszeć cichy chichot Ferba połączony z „A nie mówiłem? Złośnica”.
                - To on mi kazał tamtędy chodzić i sprawdzić czy jeszcze żyją - wyjąkał Heinz bliski płaczu.
                - Kto taki? – czerwonowłosy niemalże wyczuł jak stojący za nim Ferb unosi brwi ku górze.
                - Nie wiem... Brakowało mi pieniędzy, więc...
                - Dundersztyc, błagam cię, twoja matka i ojczym nie należą do najbiedniejszych, są znanymi w całym Londynie lekarzami i siedzisz przed nami w ubraniach z najwyższych półek. Mów prawdę! - Ferb usiadł przed nim dokładnie skanując jego wyraz twarzy.
                Obaj policjanci wyczuwali nie tylko nutkę kłamstwa w słowach Heinza, ale i niewielkie drżenie załamującego się głosu.
                - Przecież mówię! Mam pewien dług, to coś bardzo złego i muszę załatwić to tak, aby nikt o tym nie wiedział. To naprawdę duże pieniądze, a ten facet powiedział, że da mi każdą możliwą sumę... Chciałbym, ale nie mogę o tym mówić – załkał cicho chowając twarz w dłoniach.
                - W takim razie pójdziesz siedzieć, przykro mi – zniecierpliwiony Fineasz szturchnął Ferba w ramie na znak, aby podążał do wyjścia.
                - Poczekaj - szepnął Fletcher zatrzymując go. - Jak dużo pieniędzy?
               - Sto tysięcy funtów -  chłopak z kręconymi włosami podniósł głowę ledwie słyszalnie mamrocząc.
                - Narkotyki? - prychnął Fineasz starając się zachować spokojny ton głosu jednak czuł jak jego gałki oczne wyskakują z wrażenia z powodu wysokości sumy.
                - Nie – zaśmiał się tępo Heinz. - Moje nagie zdjęcia. Tak, to była dziecinna i żałosna głupota, doskonale wiem, ale on je teraz ma i zna każdy mój ruch, a jeśli chcę zostać sławnym i cenionym prawnikiem to nikt ich nie ma najmniejszego prawa ich zobaczyć .- Policjanci mogli wyczuć jeszcze bardziej nasilające się drżenie głosu chłopaka, jednak postanowili to zignorować.
                Fineasz i Ferb obdarzyli się przelotnymi, lekko zaskoczonymi spojrzeniami.
                - W coś ty się dzieciaku wpakował – westchnął Fletcher poprawiając się na krześle.
                Ferby niemalże machinalnie uwierzył w słowa oskarżonego jednak Fineasz bez wątpienia odgrywał tu rolę złego gliniarza, którego przekonać było trudniej niż przepłynąć Pacyfik na drewnianej, rozwalającej się tratwie. Mimo tego, że odczuwał on odrobinę współczucia wobec osoby Heinza, chciał za wszelką cenę to zamaskować i nie dać się oplątać brudnym gierkom młodego mężczyzny.
                - Po prostu powiedz nam kto ma te zdjęcia, a wyjdziesz z tego cały bez naruszenia reputacji.
                - Nie mogę – Heinz otarł spływającą po jego policzku łzę.
                - W takim razie póki co zamiast zostać prawnikiem będziesz sam go potrzebował - prychnął Fletcher wstając. - Jeśli jeszcze coś będziesz chciał nam powiedzieć wiesz co robić.
*
                - Szkoda mi go, wiesz? - westchnął Fletcher kiedy razem z Fineaszem powoli maszerował wzdłuż długiego korytarza prowadzącego do wyjścia, w którym aż cuchnęło od pleśni i wilgoci. Na początku obaj nie ukrywali odrazy z tego powodu, jednak powoli się do tego przyzwyczajali.
                - Nagie zdjęcia - prychnął z kpiną Flynn. - Wierzysz w takie bajeczki?
                - Hej, jakby nie było mamy przecież takie samo prawo nie wierzyć mu jak i wierzyć, dobrze to wiesz, Fineasz.
                - A jednak bardziej mamy się schylać ku niewierzeniu oskarżonemu. Nie baw się w dobroduszną babunię, Ferb. On coś kręci i to da się wyczuć.
                - Histeryzujesz, masz syndrom starej panny - zaśmiał się Fletcher wpisując kod na panelu znajdującym się obok drzwi tym samym otwierając je. Fineasz zmierzył kolegę tępym wzrokiem wyklinając go w myślach od najgorszych diabłów jednak kiedy tylko miał zamiar mu odpowiedzieć ugryzł się w język uparcie tłumacząc sobie, że lepiej jest zdobywać sprzymierzeńców niż wrogów.
                - W takim razie usilnie twierdzisz, że Dundersztyc za tym stoi, tak? – Fletcher pośpiesznie wsiadł od strony pasażera do starego, ledwie zipiącego poduszkowca Fineasza.
                - Nie sądzę. Może maczać w tym palce, ale nie, to byłoby zbyt proste. Zresztą on nie wygląda na seryjnego mordercę, bardziej na początkującego oszusta jeżeli już chcielibyśmy przypisywać go pod tych złych. To jest przecież bardziej pokręcone niż hiszpańskie seriale, które oglądasz – prychnął Fineasz przekręcając kluczyk w stacyjce. Na zewnątrz miał pokerową twarz, jednak w środku bił brawa dla samego siebie za to, że w końcu odgryzł się koledze. Niektórzy mimo lat i pracy nigdy nie wydorośleją, prawda?
*
                Do ciemnego pomieszczenia znajdującego się w piwnicy jednej ze starych kamienic żydowskich wszedł wysoki brunet. Zdjął swoją przemokniętą do suchej nitki brązową kurtkę po czym powiesił ją na metalowym wieszaku i strzepnął dłonią krople deszczu znajdującego się na jego roztrzepanych przez chłodny, typowy dla Danville wiatr włosach. Podszedł do drewnianego, rozpadającego się stołu, który znajdował się na środku pokoju gdzie stały dwie inne osoby.
                - Okropna pogoda, prawda? – powiedział bez żadnego przywitania.
                - Zgadza się, dokładnie tak jak nasza sytuacja – odpowiedział mu inny głos. – Co teraz masz zamiar zrobić, panie mądry, hm? Nie wygląda to za wesoło, nie próbuj udawać cwaniaka, jest źle i nawet do ciebie już to dotarło
                Brunet przełknął ciążącą gulę w gardle po czym postanowił spróbować uspokoić zdenerwowane spojrzenia, które zaczynały na nim niemiłosiernie ciążyć.
                - Ciągle jesteśmy o krok przed Flynnem, nie zapominajcie…
                - Tylko krok, a jakby nie było Dundersztyc siedzi w więzieniu, to się dobrze nie może skończyć. Póki co nieźle kłamie, trzeba przyznać, ale długo nie pociągnie, znając tą kudłatą zmorę zaraz coś wygada.
                - Przecież każdego z nas mogliby złapać, ciekawe co ty, mój drogi gaduło na jego miejscu byś zrobił. Ja sam nie wymyśliłbym lepszej historyjki, w dodatku spójrzcie, oni mu wierzą. Wyobraźcie sobie, że przecież Heinz może ich namówić, aby dali nam te sto tysięcy funtów – zaśmiał się melodyjnie na wizję pieniędzy w jego dłoniach.
                - Jednak jesteś kretynem. Czerwonowłosy nie jest przekonany co do tego… A Dundiego kryjesz, bo…
                - Najchętniej bym ci coś odstrzelił – warknął przerywając słowa swojego wspólnika, czuł narastającą bulwersację, która zmierzała do punku, kiedy nie dane było mu już jej powstrzymać.
                - Przestańcie, zaufajmy sobie – syknęła trzecia osoba, która do tej pory milczała. – Naprawdę myślicie, że robaczek da sobie z nami radę? To pewne, że nie. Póki co, Fineasz
 przesłuchał…
                - Och, Amanda, równie dobra papla co Dundersztyc.
                Brunet nie potrafiąc nad sobą zapanować uderzył pięścią w stół, który z głośnym gruchotem rozpadł się na kilkadziesiąt kawałeczków.
                - Zamknijcie się, powinniśmy współpracować, a nie ciągle się sprzeczać. Takim sposobem pewne jest, że do niczego nie dojdziemy i nas złapią, stawka jest wysoka i musimy nad sobą panować. Czerwony wie tyle co nic. Kilka informacji, które przypadkowo odkrył i czyste kłamstwa świadków.
- W takim razie potrzebujemy intrygi, która zbije go z tropu – czarnooki brunet zauważył jak jego wspólnicy unoszą brwi w niezrozumieniu, więc pośpiesznie wyjaśnił. – Romans i kolejny trup.
                - Tym chcesz załatwić Flynna, a ten cały Fletcher? Nie zapominaj o tym, że nie jest sam.
                - To idiota z mózgiem ośmiolatka – zaśmiał się robotyczny głos, czarnooki mu przytaknął.
                - Dobrze, w takim obrocie spraw kogo tym razem podpalimy? – na twarzy małomównego siwego zagościł złowieszczy uśmiech.
*
                Fineasz otulił się szczelniej miękkim, bawełnianym kocem. Uśmiechnął się pod nosem ciesząc się upragnioną chwilą wolnego, która wreszcie nastała.
                - Wreszcie odeśpię, oo tak, idealnie – mruknął z nieukrytym zadowoleniem po czym przeciągle ziewnął. – Dobranoc kochani, pocałujcie mnie wszyscy w…
                W tej chwili równie dobrze w ziemię, a dokładnie w elektrownie jądrową mógł uderzyć ogromnej wielkości meteoryt. Powiew gniewu i siła zniszczenia byłaby równa, jeżeliby nie mniejsza niż ta spowodowana sygnałem dzwonka telefonu czerwonowłosego. Chłopak zrzucił z siebie koc powodując podmuch wiatru, który strącił kilka opakować po chipsach, jakie były przez ostatnie dni jedynymi posiłkami Fineasza.
                - Słucham? – ryknął do słuchawki.
                - Cześć skarbie, a ty widzę, że jak zwykle w bardzo dobrym humorze – do jego uszu dotarł stłumiony chichot nikogo innego jak Ferba Fletchera. Brzmienie to stawało się powoli doprawdy znienawidzonym przez Fineasza. Spokojnie można by powiedzieć, że Ferby pokonał nie tylko takiego przeciwnika jak van Stomm, ale i nauczycielkę, która uczyła Flynna matematyki w liceum.
                - Co znowu chcesz? – Fineasz jęknął zbierając swoje ubrania, z zamiarem nałożenia ich na siebie.
                - Podczas gdy ty śpisz, ja coś odkryłem! – Fletcher niemalże wykrzyczał - O Heinzie mogą wiedzieć coś dwie osoby, a dokładniej van Stomm i Amanda. Nie pytaj, już mówię. Van Stomm, bo jego brat jest nowym mężem Anne, mamy Heinza, a cudowna szatynka, która ci się podoba, bo przyjaźni się z jego siostrą. Nie dziękuj, bierz się do pracy.
                Fineasz miał ochotę wbić sobie ostry nóż w brzuch. W jego głowie dudniło pytanie dlaczego on nie wpadł na to, aby poszukać po rodzinie i znajomych Dundersztyca. Uderzył się w głowę nie wierząc własnej głupocie.
                - Jaki masz plan? – Ferb przypomniał mu o swoim istnieniu dociekliwym głosem w słuchawce.
                - Jadę teraz do Amandy, z van Stommem skontaktuje się jutro – odparł Fineasz zakładając prawą nogawkę jeansów na lewą nogę.
*
                Danvilleczyk niemalże zsunął się po poręczy w dół schodów. Wybiegł z klatki schodowej nadeptując przy tym na ogon kota sąsiadki z dołu za co sznur nieprzyjemnych przekleństw i wyzwisk został rzucony w jego stronę. Wyjął z kieszeni już poprawnie nałożonych spodni klucz do garażu, który włożył w zamek i natychmiastowo, aby nie tracić czasu przekręcił go. Z bramy wydobył się głośny stukot oznaczający, że została ona otwarta. Niebieskooki wszedł do garażu nawet nie fatygując się, aby zapalić światło. Otworzył drzwi swojego granatowego poduszkowca od strony kierowcy i pośpiesznie wszedł do środka. Uruchomił pojazd dzięki czemu odpaliły się wszystkie możliwe lampki.
                Fineasz niemalże podskoczył ze strachu. Obok niego, siedział sam Buford van Stomm wraz z poderżniętym gardłem w nadpalonych ubraniach.
                - Boże – krzyknął czując, że robi mu się niemiłosiernie gorąco. – Matko Boska! – wrzasnął jeszcze raz kiedy wyszedł z poduszkowca.
                Fala lęku przeszła przez jego ciało. Zdenerwowany zmierzwił lewą dłonią swoje mokre od potu spowodowanego strachem włosy i rozejrzał się dookoła.
                - Jeśli chcesz się modlić to idź do kościoła, palancie. Ludzie tu chcą spać! – usłyszał niski, zdenerwowany, męski głos dobiegający zza okna jednego z bloków. Wymamrotał ciche ”przepraszam”, którego zdenerwowany sąsiad nie miał prawa usłyszeć, a następnie obrócił się wokół własnej osi. Nie codziennie w końcu znajduje się martwego Buforda w swoim aucie, prawda?
                Natychmiast wyjął z kieszeni telefon uprzednio sprawdzając czy aby na pewno van Stomm wciąż siedzi w jego aucie po czym próbował znaleźć numer Ferba.
                - Przed snem wyklinasz, aby wzięli go diabli, a jak coś złego się stało to od razu dzwonisz do niego, mądrze, Fineasz – wyjąkał sam do siebie trzęsącymi rękami wystukując szereg cyfr.
                - Tak? – po kilku sygnałach usłyszał głos kolegi, który trzeba było przyznać, teraz nie był, aż taki zły jak wcześniej. Co więcej, brzmiało do jak poniekąd wybawienie z piekła.
                - Ferby, przyjeżdżaj do mnie, Buford van Stomm mnie odwiedził – wycedził na jednym wydechu.
                - Co? – zaśmiał się mężczyzna. – Co on niby takiego u ciebie robi?
                - Nie wiem, może chciał się zapytać który zakład pogrzebowy polecam? – przerażony chłopak wyjąkał.
                - O czym ty mówisz? – kiedy tylko Anglik usłyszał dźwięk kolegi automatycznie jego  głos od razu przybrał o wiele poważniejszy ton. – Fineasz, co się stało?
                - Mam zwłoki Buforda, przyjeżdżaj - blondyn opanował głos i jeszcze raz instynktownie rozejrzał się, aby zobaczyć, czy nikogo w pobliżu nie ma. Nie usłyszał już odpowiedzi tylko odgłos zakończonego połączenia.
                Tłumacząc sobie, że nie jest przecież dzieckiem wziął się na odwagę i powolnym, ostrożnym krokiem okrążył samochód znajdując się po stronie pasażera. Następnie delikatnie otworzył przednie drzwi i czujnie się rozejrzał. Wyglądało to na świeżą sprawę, ponieważ krew dopiero zaczynała krzepniąć. Dokładnie zmierzył wzrokiem ciało i w oczy rzuciła mu się kartka, która tkwiła w rękach van Stomma.
                - Co to jest? – mruknął wyrywając papier z żelaznego uścisku.
                Wyprostował pomiętą kartkę czytając widniejące na niej słowa.

                Cześć Czerwoniasty.
                Przestraszony? Ja na twoim miejscu bałbym się i to bardzo. Nie martw się, to dopiero początek, więc będzie więcej o wiele gorszych wrażeń, uwierz. Mam nadzieję, że lubisz tego typu spotkania, jeśli jednak nie, jesteś niestety zmuszony je polubić. Troszeczkę Cię zaskoczyłem, czyż nie? Żałuję, że nie widzę teraz twojej miny, która musi wyglądać cudownie... Z chęcią powiedziałbym ci, że będziesz następny, jednak nie mogę. Musisz jeszcze troszeczkę poczekać na swoją kolej. No ale cóż, nie przeszkadzam, jedź do Amandy i ją pozdrów, może jeszcze będzie żywa i coś ci powie.
Twoja zmora z ciemnych uliczek.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Chapter two

Fineasz cicho zamruczał krzywiąc się ze znacznym niezadowoleniem kiedy poranne promyki słońca leniwie wdarły się do wnętrza jego dość ciemnego pokoju przez niezasłonięte okno co spowodowało niezwykle drażniącą poświatę. Młody mężczyzna niechętnie, ospałym ruchem podniósł się z łóżka, aby zasłonić szybę i dalej móc spokojnie usnąć jednak w tej samej chwili purpurowy budzik stojący na ciemno brązowej półce dość wyraziście dał o sobie znać. Flynn wyszeptał pod nosem sznur bardzo dobrze znanych mu przekleństw po czym strącił znienawidzony przedmiot na podłogę, który z głośnym trzaskiem rozbił się na miliony malutkich okruchów niczym bombka choinkowa w rękach małego dziecka. "Masz za swoje", pomyślał mijając plastikowe kawałeczki.
                Trzy godzinny sen mocno dawał się we znaki u Danvilleczyka, który był zmuszony przez całą, pozornie krótką drogę do maleńkiej kuchni szczypać i szarpać skórę na swoich bladych dłoniach, tylko po to aby nie zasnąć. Jedyną rzeczą, której nadzwyczaj w tym momencie pragnął była filiżanka mocnej, prawdziwej kawy na rozbudzenie. Niebieskooki w zadziwiająco szybkim tempie zaprzyjaźnił się z  jeszcze całkiem niedawno znienawidzoną kofeiną fakt ten bardzo go przerażał, co nerwy i stres może zrobić z człowiekiem... Odkąd we wtorek Van Stomm mianował go głównym zarządcą w sprawie panny Flynn po dzień dzisiejszy czyli czwartek spał może dziewięć lub dziesięć godzin, to również było dla niego śmiertelną dawką.
                Kiedy tylko chłopak stanął przy kuchennym blacie ocierając oczy sięgnął po mały, elektryczny czajnik, który zapełnił wodą następnie ustawiając go na podstawce i naciskając czerwony guzik. Poprzednią "mantrę", która brzmiała "nie zasypiaj, nie zasypiaj" zastąpiła "ucisz się, ucisz się" połączona z morderczym spojrzeniem posyłanym w kierunku nieustannie gwiżdżącego i bulgoczącego urządzenia gotującego wodę. Fineasz był już pewien, że oprócz kawy zasmakuje dzisiejszego ranka również przynajmniej dwóch dość mocnych tabletek na ból głowy.
                Zaraz po zalaniu aromatycznie pachnącej kawy wodą z bulgoczącego czajnika chłopak usiadł na zimnych, szarych panelach popijając łykiem gorzkiego, parzącego napoju białe tabletki, których pudełko odnalazł na blacie kuchennym. Flynn zignorował ból podniebienia i wielokrotne ostrzeżenia matki na temat picia wrzątku i mieszania leków z kawą. Oparł swoją obolałą głowę o brązową szafkę powoli osuwając się na posadzkę, a jego myśli krążyły  jedynie wokół ukojenia jaki przynosi sen. Chłopak nie widział nawet najmniejszego zakłopotania z powodu narastającego  pulsowania prawej skroni, czuł jak odpływa i nie stawiał temu nawet najmniejszego oporu. Chciał po prostu iść spać.
                W tej samej chwili kiedy z ręki Fineasza powoli wyślizgiwała się szklanka z gorącym napojem chłopaka na dobre wybudził głośny trzask drzwi wejściowych.
                – Niańka Ferb przybywa na czas... Z małym opóźnieniem, ale powiedzmy, że na czas – Fletcher wbiegł zdyszany do kuchni głośno krzycząc i rzucając klucze do mieszkania chłopaka na mały, brudny stolik. – O chłopie...
                 Zielonowłosy złapał się za głowę widząc nie tylko stan pomieszczenia, ale i swojego przyjaciela z pracy.
                – Z małym – powtórzył sucho Flynn uderzając tyłem głowy o szafkę następnie całkowicie zsuwając się na podłogę, której chłód w tym momencie wydawał się być wręcz idealnie kojący.
                Odstawił napój na posadzkę pchając go wierzchem dłoni odrobinę dalej, aby przez przypadek nie wylać jego zawartości na siebie. Miał wystarczającą ilość problemów związanych zarówno z jego zdrowiem psychicznym jak i fizycznym, więc uznał, że kolejny nie jest mu raczej potrzebny do szczęścia.
                – Hej, myślałem, że skoro jesteś dwudziestotrzyletnim policjantem umiesz o siebie w miarę dobrze zadbać oraz pilnować swoich godzin pracy, wyglądasz co najmniej żałośnie. – odparł Ferb unosząc ręce do góry po czym strącił brudną, przepoconą koszulkę z drewnianego krzesła i usiadł na nim.
                – Całe moje życie jest żałosne, przekopałem sterty akt policyjnych i nic. Rozumiesz? Johnson był trzykrotnie jakkolwiek karany... Przez nauczycieli lub dyrektora szkoły. Co prawda raz straszyli go sądem, ale miał nieźle nadzianych rodziców i pieniądze jak zwykle okazały się idealnymi drzwiami do zamknięcia się – wymruczał Danvilleczyk wierzchem dłoni bezwiednie jeżdżąc po zimnej posadzce.
                – Karany?
                – Nadpobudliwość, pobił kolegów i tyle  – mruknął z wyraźnym zniechęceniem.
                Ferb sięgnął po leżącego na stole crunchiego po czym ze smakiem ugryzł kawałek marszcząc brwi.
                – Cóż, może przesłuchajmy jego rodziców, myślę, że przynajmniej trochę potrafią pojąć powagę sytuacji i zrozumieją, że fałszywe zeznania wpłyną na niekorzyść zarówno ich jak i syna.
                - Strzel sobie kulką w głowę i jeśli trafisz tam gdzie oni zapytaj się ich, a kiedy już ci powiedzą to nawiedź mnie w nocy wraz ze świeżutkimi informacjami - czerwonowłosy westchnął podpierając się z tyłu rękami i powoli podnosząc.
                - Czyli równie dobrze możemy przesłuchać Fredkę - brunet odparł z kpiną w głosie przeżuwając kolejny kęs batona.
                Czekał aż Fineasz się zaśmieje jednak kiedy taka chwila nie nastała podrapał się zniesmaczony w tył głowy uświadamiając sobie, że skoro nawet Danvillenczyk, którego narodowość słynie z wiecznie dobrego humoru nie ma ochoty na żarty jest doprawdy źle.

*
                Po długim, wąskim korytarzu roznosił się charakterystyczny odgłos kroków stawianych w ciężkich policyjnych butach. Chłód emanował nie tylko od szarych ścian czy białego sufitu pomalowanego farbą olejną, ale również i ciszy zakłócanej jedynie stukotem obuwia. Po zimnej posadzce wyłożonej czarnymi płytkami pewnie stąpały trzy osoby: Flynn, Fletcher i Dziobak. Ich cienie leniwie przesuwały się wzdłuż ścian co dodawało tajemniczej atmosfery.  Każdy z nich miał wiele do powiedzenia, jednak żaden nie odważył się póki co odezwać. Woleli milczeć nie chcąc tego pozornie niemiłego momentu zepsuć.
                Fineasz spojrzał ukradkiem na idącego po jego lewej stronie Pepe, którego mimo wiecznie otaczającej go ciszy nie dało się zapomnieć z powodu wyjątkowo turkusowej sierści i przyjaznego błysku w oku. Posterunkowy wydawał się być bardzo miłą osobą, jednak niebywale zamkniętą w sobie i nieśmiałą co dodawało mu w pewnym stopniu uroku.
                - Więc… - zaczął powoli Flynn. Stwierdził, że skoro to właśnie on ma wszystkie odziały londyńskiej policji na każde swoje wezwanie musi wziąć się na odwagę. – Co chciałeś mi powiedzieć, posterunkowy Pepe.
                cicho odchrząknął drapiąc się w tył głowy.
                - Jest tu pewna dziewczyna, która uparcie twierdzi, że dużo wie w sprawie Fredki Flynn, jednak chce rozmawiać tylko i wyłącznie z panem.
                Fineasz zaśmiał się gorzko w duchu, doskonale wiedział, że Pepe jest od niego starszy przynajmniej cztery lata i to, że nazywał go „panem” wydało mu się okropnie idiotyczne i może odrobinę żenujące? Aż tak staro wyglądał? Aż tak źle?
                - Tylko ze mną? W cztery oczy, tak? – chłopak przystanął czekając na to, aż turkusowosierściowy skinie głową.
                - Tak, wydaje mi się jednak, że najlepiej będzie jeśli zaprowadzimy ją do pokoju pełnego ukrytych kamer i tam ją pan…
                - Bądźmy sobie na „ty” – Fineasz nie wytrzymał więc skrzywił się z niezadowoleniem przerywając mu.
                - Dobrze – wyjąkał Pepe. – Tam ją przesłuchasz, a jeśli będzie chciała coś kombinować spokojnie ją na tym przyłapiemy, wydaję się być sprytna, ale na takie też jest sposób.
                -Okej, więc zaprowadź ją tam, zaraz dołączę – Flynn rozkazał starszemu po czym pociągnął Ferba za ramię w głąb korytarza.
                Chłopak rozważał czy dobrze postąpił, jednak co mogłoby być w tej decyzji złego? Może trafić na zwykłą dziewczynę, która coś o tym wie i im pomoże, lub na oszustkę, która brała w tym udział co tak czy siak da im liczną przewagę i dobrą drogę do zakończenia tej sprawy. Nie ma nic do stracenia.
                - Staraj się wyglądać seksownie, dziewczyny i tak lubią facetów w mundurach, ale to da ci kilka plusów – zaśmiał się Ferb mrugając do kolegi.
                - Fletcher, mamy sprawę zabójstwa młodej dziewczyny, a ty próbujesz mi znaleźć dziewczynę, przestań – warknął Fineasz strzepując niewidzialny pył ze swojego ramienia. Faktem jednak jest, że w głębi zarumienił się, ponieważ to wydawało mu się niezwykle miłe, nie tylko dlatego, że kolega mu pomaga, ale i w pewnym stopniu musi uważać go za atrakcyjnego.
                - Właśnie tak, ma być poważnie i oficjalnie – z gardła Ferba wyrwał się niski chichot co wywołało u Finesza falę gniewu, jednak postanowił on zapanować nad nią, ponieważ to, co mógłby pod jej wpływem zrobić jedynie pogorszyłoby sytuację.
                - Widzimy się za godzinę, zrób coś przynajmniej raz dobrze i dokładnie przeszukaj akta chłopaków z tego zespołu – mruknął czerwonowłosy napięcie się odwracając i ruszając w kierunku sal przesłuchań.
                - Ja przynajmniej pilnuję swoich obowiązków! – krzyknął rozbawiony Ferb aby odgryźć się koledze jednak ten zignorował to idąc dalej.
                Młody mężczyzna przystanął obok wejścia do jednej z sal przesłuchań tuż przy czekającym już na niego Pepe. Czerwonowłosy widząc go przyjaźnie się uśmiechnął podając mu wypełnione akta dziewczyny.
                - Wiesz co masz robić – Dziobak zdobył się na mrugnięcie po czym wskazał dłonią na wejście do pomieszczenia.
                Wchodzącego do sali młodego mężczyznę uderzył mocny zapach pomarańczy pomieszanej z narcyzem co od razu przyniosło mu na  myśl Youth Dew, perfumy, które wręcz ubóstwa żona jego brata. Pierwszym skojarzeniem Fineasza z tą wonią była zadziorność i nieprzewidywalność co według niego nie wróżyło nic dobrego.
                Flynn spokojnie przemaszerował w kierunku stolika, przy którym siedziała wysoka blondynka o zabójczo porywających  niebieskich oczach. Jej usta ozdabiała mocna, czerwona szminka, a rzęsy dość wyraziście podkreślone były czarną mascarą, co tylko przekonało Flynna o jej prawdopodobnej zadziorności.
                - Cześć – dziewczyna promienie uśmiechnęła się na widok czerwonowłosego. – Pan Flynn? – zagryzła wargę niepewnie skanując twarz chłopaka.
                - Tak, zgadza się – Fineasz głośno przełknął ślinę widząc dziewczynę, która całkowicie go rozproszyła. – Tak – powtórzył widząc ukradkiem  jak zakłada nogę na nogę pod metalowym stolikiem.
                Trwało to naprawdę długo, szczególnie punktem widzenia Fineasza, który stracił rachubę czasu w tym samy czasie, kiedy ujrzał delikatne dołeczki w policzkach dziewczyny. Po prostu stał tam jak słup dokładnie mierząc ją i jej wymiary wzrokiem oraz co rusz głośno przełykając ślinę czy najszybciej jak się dało mrugając. Chciał się wybudzić, wiedział, że wygląda to trochę mało profesjonalnie. Mogło również mu się wydawać, ale miał dziwne w uczucie, że w pewnym momencie nieświadomie uśmiechnął się.
                - Już? – dziewczyna głośno zaśmiała się widząc stan w jakim jest chłopak
                Właśnie w tym momencie bańka nieodwracalnie prysła. Chłopak potrząsnął rozkojarzony głową po czym podrapał się w tył głowy. Dotarło do niego, że wszystko co robi jest złe (w tej samej chwili również zrozumiał, że całe jego życie jest wadliwie wykonanym błędem, ale to już rozdział poświęcony dla innej opowieści). Pomyślał, o tym, że może jednak Ferb miał rację? Może on faktycznie jest dużym dzieckiem, które niewystarczająco dorosło do prawdziwego życia? Nie chciał o tym myśleć i nie mógł, teraz musiał zająć się pracą.
                - Tak, przepraszam – odchrząknął siadając na niewygodnym krześle naprzeciwko dziewczyny. – Zamyśliłem się – dodał po chwili co wywołało chichot u niebieskookiej i nie, Fineasz wcale nie uznał tego za słodkie. To nie czas na miłosne, nastoletnie problemy niczym z kiczowatych seriali, które oglądają stare panny lub samotne rozwódki.
                - A więc, Amando – zerknął w akta, aby upewnić się, że nie przekręcił imienia. – Jak dużo wiesz w tej sprawie?
                - W sumie, to niewiele, ale wydaje mi się, że jest to dość istotna sprawa, co powoduje, że całkiem sporo – zaczęła kładąc dłonie na chłodny stolik, a kiedy Fineasz skinął głową w geście, że słucha kontynuowała. – Dosłownie kilka minut przez tym jak przed apartamentem zgromadziły się miliony policyjnych radiowozów, karetka i straż pożarna z posesji wybiegł pewien chłopak.
                - Jeszcze przed…
                - Tak, kilka sekund przed pojawieniem się sprzątaczki na horyzoncie, właśnie wtedy wracałam z zakupów i wnosiłam torby do domu, kiedy on biegł i wytrącił mi jedną z rąk, chamstwo, ale widać było, że bardzo mu się spieszyło. Myślałam, że to kolejny zawiedziony kochanek Fredki, może się pokłócili, albo coś…
                - Wybiegł z domu? – Fineasz zmarszczył brwi.
                - Nie, nie widziałam tego, jedyne co pamiętam to to jak biegał wokół niego – Amanda zmarszczyła czoło w celu przypomnienia sobie wszystkich szczegółów. – Coś jakby go okrążał, kręcił się obok niego. Dużo zaglądał w okna!
                Fineasz zanotował każde słowo wypowiedziane przez dziewczynę w aktach po czym uniósł wzrok znad kartki.
                - Wszystko? Masz podejrzenia kto to?
                - Tak mi się wydaje – Amanda uśmiechnęła się chłodno. – Heinz Dundersztyc.
                - Dziękuję – czerwonowłosy nawet nie pofatygował się powiedzieć coś na pożegnanie dla dziewczyny ponieważ doskonale wiedział, że skończy się to kolejnym osłupieniem i zbłaźnieniem się przed osobą płci przeciwnej.
                Wstał z krzesła co wywołało głośny trzask ocierającego się metalu o posadzkę po czym ruszył w kierunku drzwi zamykając je z hukiem.
                - Co to było, to na początku, Flynn? Hm? – zaśmiał się Fletcher z wielkim uśmieszkiem wpatrując się w ekran laptopa, na którym widać było podgląd z jednej z kamer.
                - Daruj sobie, to chyba norma, co? – Fineasz rzucił akta o biały stolik patrząc na Pepe i Ferba , którzy popijali kawę w niebieskich kubków.
                Danvillenczyk postanowił zrzucić winę na swoją płeć. Stwierdził, że u samotnego faceta w jego wieku takie stany czy patrzenie się na piersi, lub pośladki są jak najbardziej normalne. Oczywiście tych ostatnich wcale nie próbował robić, prawda, panie Flynn?
                - Muszę ci znaleźć dziewczynę – Ferb westchnął odstawiając kubek na bok.
                Fineasz już otwierał usta, aby mu się jakoś odgryźć kiedy nagle poczuł znajome wibrowanie w kieszeni i dźwięk dzwonka.
                - Słucham? – czerwonowłosy wymamrotał z wyraźną niechęcią po naciśnięciu na zieloną słuchawkę.
                W słuchawce zabrzmiał niski, zdenerwowany głos.
                - Flynn, przyjeżdżaj, mamy kolejne morderstwo…


*
                Fineasz wraz z Ferbem i Pepe wyszli z policyjnego radiowozu podążając w stronę malutkiego, jednopiętrowego domku znajdującego się na dość spokojnych obrzeżach zatłoczonego Londynu. Minęli się z kilkoma komisarzami wymachując im policyjnymi legitymacjami przed nosem po czym przeszli przez żółtą taśmę i znaleźli się na wyłożonym kamieniami chodniku prowadzącym do małego, zadaszonego czerwoną blachą ganku. Weszli do domu i od razu każdego z nich uderzyła mocna, drażniąca nozdrza  woń dymu.  Déjà vu?
                - Flyyn!Jak dobrze cię widzieć, przybywasz w samą porę! – Fineasz rozpoznał Baljeeta  Rutherforda, aspiranta, który zajmował się zachodnimi obrzeżami Londynu.
                - Cześć, Baljeet – Czerwonowłosy uścisnął jego wyciągniętą dłoń i obrócił się wokół własnej osi.
                - Czyj to tak właściwie dom? – wskazał na malinową ścianę zapełnioną fotografiami, chłopak miał dziwne wrażenie, że jedna z twarzy znajdująca się na niektórych z nich jest mu skądś dobrze znana.
                - Państwo Hirano, bardzo przyjazna rodzina, aż żal serce ściska kiedy pomyślę o tym, co się wydarzyło. Żadnych wrogów, spokojni ludzie, a dziś ich córkę Stefę znaleziono…
                - Chwila. Stefa Hirano? – Fineasz zamarł. Nie mógł uwierzyć, że ciemnowłosa nie żyje, ponieważ zaledwie wczoraj z nią rozmawiał.
                Rutherford skinął głową
                - Znasz ją?
                - O Jezu… To jest niemożliwe! – Fineasz zaśmiał się gorzko. – Jeszcze wczoraj ją przesłuchiwałem w sprawie Fredki Flynn.
                Flynn usłyszał ciche „oh” Baljeeta po czym głośno westchnął. Trzy rzeczy były już pewne: Fredka nie mogła popełnić samobójstwa, to nie był przypadek i sytuacje będzie szła coraz dalej. Fineasz przeklął w duchu zdając sobie sprawę z powagi tej sytuacji. Zrozumiał, że kolejne osoby również będą mordowane z nikomu niewiadomego powodu.
                - Ferb – Danvillenczyk zaczął opanowanym tonem. – Zabezpiecz dokładnie oba zespoły, najlepiej gdybyś zamknął ich w jakiejś klatce czy czymś podobnym…
                - Mam dać ich pod ostry nadzór? – Ferb zmarszczył czoło nie bardzo rozumiejąc słowa kolegi z pracy.
                - Mamy wiedzieć co robią, mieć ich pod ochroną, Ferb! – Fineasz powoli wpadał w szał, głośno krzyknął jednak widząc przerażoną minę Pepe uspokoił się poprawiając krawat. – Natychmiast.
                - Byłoby dobrze gdybym zorganizował kolejne przesłuchanie? – wyjąkał Pepe drapiąc się w tył szyi. Niepewnie spojrzał na Fineasza nie wiedząc jak zareaguje.
                Fineasz odchrząknął, czuł rosnącą w jego gardle bolesną gulę.
                - Tak, byłoby dobrze – odparł po czym Johnson ruszył za Fletcherem w kierunku głównych drzwi domu.
                Młody mężczyzna dokładnie przeskanował wzrokiem jasne pomieszczenie, które uznał za salon po wielkim telewizorze w rogu i kanapach po czym w szybkim tempie odwrócił się w kierunku aspiranta Rutherforda kiedy ujrzał wynoszone zwłoki dziewczyny. Poczuł nieprzyjemny, zimny dreszcz na dole jego kręgosłupa.
                - Jacyś świadkowie?
                - Jeden - Baljeet zakołysał się do tyłu i do przodu na piętach jednocześnie wyjmując z tylnych kieszeni czarnych spodni zwój papierów. – Straszy pan, sąsiad.
                - Widział coś? – mruknął lekko poddenerwowany.
                - Jednego chłopaka, który wychodził z domu kilka minut przed tym jak weszła do niego rodzina i znalazła Stefę.
                - Znasz jego imię i nazwisko czy nie? Współpracuj do cholery! – Fineasz warknął zirytowany całą sytuacją choć mógł to również być skutek uboczny niezwykle nasilonych nerwów. 
                - Heinz Dunderstyc.


Chapter one

      Jeszcze chwilę zajęło zanim Fineasz pokładał wszystkie zebrane myśli w swojej głowie. Najpierw, zaraz po ustaleniu w jakiej jest sytuacji na myśl przyszedł mu stojący obok Ferb, który posiadał zaledwie o rok większe doświadczenie. Dobrych policjantów o sporej wprawie w takim mieście jakim jest Danvill nie brakowało, a do zadania wręcz przesiąkniętego intrygą, kłamstwami i głęboko ukrytymi tajemnicami idzie robaczek z zaledwie czterema miesiącami doświadczenia. Flynn podświadomie wyczuł w tym nieznany jeszcze nikomu interes van Stomma, jednak w żaden możliwy sposób nie mógł zrozumieć jaki. Każdy na stanowisku Buforda mógł łatwo przeanalizować, że początkujący posterunkowy nie da sobie rady z tak wysokiej wagi zadaniem, z którym wiązało się również odpędzanie się od mediów. Ciągle jednak pozostaje pytanie, które poczęło wyrządzać nieprzyjemny ból w głowie Danvilleczyka: Co nadkomisarz van Stomm chciał przez to zdobyć?
               
*
Fineasz upił ostatni łyk swojej już czwartej kawy tej nocy przerzucając kolejną kartkę. Młody mężczyzna skrzywił się na smak goryczy w ustach po czym odstawił beżowy kubek z głośnym hukiem na jasny, sosnowy stolik. Sprawa tak jak ocenił na pierwszy rzut oka była wielką plątaniną, gdyż dwudziestoletnia Fredka w swoim krótkim życiu pełniła pracę jako piosenkarka na światową skalę z chłopakiem o podobnym stanie co dawało milion różnych przypuszczeń. Fan, fanka, chociażby kolega z pracy zarabiający więcej, to mógł być każdy co bardzo utrudniało całą sprawę.
                - Ferb, sprowadź mi tu natychmiast oba te zespoły! – krzyknął czerwonowłosy podrywając się gwałtownie z miejsca co sprawiło lekki podmuch wiatru. Teraz dzięki temu cała górna warstwa kartek znalazła się na podłodze.
                - To nic nie da, zespół tej dziewczyny ma od dwóch tygodni urlop, więc każda z nich prowadzi w miarę spokojne życie w swoim rodzinnym domu, a chłopaka w trasie koncertowej po Ameryce… - mruknął niechętnie Ferb zmieniając pozycje na teoretycznie wygodniejszą.
                Jedyną osobą, której niebieskooki ufał w stu procentach był Fletcher, który nie licząc wszystkich działów policyjnych z okręgu całego Danvill, psychologów i detektywów,  których miał na wyciągnięcie ręki pomagał mu przy tej żmudnej pracy. Ten jednak niestety preferował smaczną drzemkę chociażby na niewygodnej  kanapie w policyjnym biurze niżeli całonocne przeglądanie akt.
                - Natychmiast – z lekka zniecierpliwiony Fineasz powtórzył ostrym tonem. Doprawdy trudno było ruszyć jego stalowe nerwy, jednak Fletcher powoli dążył już do perfekcji w tej dziedzinie.
*
                W powietrzu unosił się ostry dym papierosowy, który wydobywał się prosto ze szluga Fletcher. Mężczyzna ostatni raz, mocno zaciągnął się tytoniową wonią, po czym cisnął „zatruwaczem” (jak to zawsze mawiała jego matka) w czarną, kwadratową popielniczkę.
                Pokoik był mały, jednak nie sprawiał poczucia babcinej przytulności. Szare ściany i ciemna, brązowa podłoga oraz małe, zakratowane okna twardo uniemożliwiały to. Przy ścianie stały trzy krzesła, a naprzeciwko ich jeszcze jedno, które dumnie zajmował Ferb Fletcher. Mężczyzna na zmianę wpatrywał się to w dokumenty, to w siedzące przed nim przerażone dziewczyny.
                - Komplet – mruknął jakby sam do siebie.
                Drobna dziewczyna o brązowych włosach, która (według jego domysłów) nazywała się Vanessa zwróciła jego uwagę.
                - Właściwie to nie, brakuje Fredki.
                Ferb zaśmiał się gorzko w duchu. Dokładnie w tej sekundzie uświadomił bowiem sobie, że za chwilę będzie musiał powiadomić trzy młode dziewczyny o śmierci ich przyjaciółki. Coś, w głębi Fletchera gwałtownie się poruszyło sprawiając ból. Stres? Strach? Nic z tych rzeczy. Należało to według jego do rzeczy tysiąckroć gorszych niż zżerający cię stres przed ważnym sprawdzianem czy też lęk po obejrzeniu horroru. Równało się to bardziej do boleści związanej ze złamaniem nogi bądź wbiciem noża w rękę.  
                - To, co zaraz powiem… nie będzie należało do tego, co najmilsze – wychrypiał. – Wczoraj po południu znaleziono ciało Ferdki.
                Nastąpiła cisza, która pożerała każdego znajdującego się w pomieszczeniu od środka. Vanessa boleśnie, aż do pobielenia knykci zacisnęła pięści, dało się zauważyć jak bardzo próbowała się nie rozpłakać. Zuzia, która przedstawiła się Ferbowi zaraz przed wejściem do pokoiku otarła jedną, samotnie spływającą po policzku łzę, która niczym ciężarek na sznurku pociągnęła za sobą następne. Jesy za to schowała twarz w dłoniach, jakby chcąc odizolować się od wszystkiego, co ją otacza.
                Nagle z osłupienia wszystkich wyrwała Zuzia, która niczym wyłowiona z wody zaciągnęła się powietrzem odzyskując „przytomność”.
                - Czy Jeremiasz o tym wie?
*
                Zaraz obok, we wręcz identycznym pomieszczeniu odbywała się podobna rozmowa, w tej jednak brali udział sami mężczyźni.
                Fineasz mruknął kilka niezrozumiałych przekleństw kiedy przez przypadek zatrzęsły mu się ręce i upuścił wszystkie kartki na ziemię. Czerwonowłosy pośpiesznie pozbierał wszystkie papiery i z powrotem usadawiając się na kancie taniego biurka przeleciał wzrokiem po zdezorientowanych twarzach chłopaków siedzących przed nim.
                On znał już całą prawdę, a w dodatku nie zginął nikt z jego rodziny co wywołało u niego o wiele mniejszy smutek niżeli kiedy umarłby ktoś mu bardzo bliski. Potrafił jednak doskonale wyobrazić sobie to, co czuję się zarówno siedząc w niepewności jak i wiedząc już wszystko.
                - Cześć – zaczął cicho, jednak wypowiadanie dalszych słów uniemożliwiła mu ogromna, gromadząca się w jego gardle gula.
                Niebieskooki cicho odchrząknął.
                - Cześć, jestem Fineasz Flynn z Danvillskiego Wydziału Policji Kryminalnej, spokojnie możemy być sobie na „ty”, jestem jakby nie było niewiele od was starszy, prawda? Nie musicie się stresować, żadnemu z was póki co nie grozi nic złego, jednak jesteście tu by dowiedzieć się czegoś…
                Niebieskie oczy dokładnie zbadały reakcje każdej twarzy. Nie było dla niego zdziwieniem, że zagościł na nich jeszcze większy lęk.
                - Jestem Lawrence, ale tak właściwie czego się dowiedzieć? – odezwał się najbliżej siedzący okna brunet marszcząc brwi.
                W gardle Fineasza zagościła kolejna, nieprzyjemnie drażniąca gula, która tym razem była znacznie większa od swojej poprzedniczki. Chłopak powtarzał sobie w duchu, że tak tylko mu się wydaje, jednak kiedy spróbował wypowiedzieć jakieś słowo przekonał się, że jest przeciwnie niż sobie wpaja. Mógł spokojnie dać uciąć sobie rękę w zakładzie, że denerwował się równie co siedzący przed nim Lawrence, Louis i Jeremiasz, których imiona znał z akt.
                Wreszcie wziął się na odwagę, aby wychrypieć:              
                - Wczoraj w okolicach godziny piętnastej znaleziono ciało Fredki Flynn w jej domu, w Danvill.
                Podobnie jak w pokoju obok zapadła teraz okropna, grobowa cisza. Liam nie dowierzał, próbował nawet dopatrzeć się w twarzy policjanta chociażby krzty drwiny czy oznaki głupiego żartu, jednak szybko dotarło do niego, że nie miałoby to nawet najmniejszego sensu. Siedzący pośrodku Louis podobnie jak Jesy schował swoją twarz w smukłych dłoniach.
                - Żartujesz sobie? Żartujesz! Czy ty siebie słyszysz? Ona nie mogła zginąć, jest młoda, ma przed sobą całe życie… Powiedz jeszcze, że mnie podejrzewacie o to zabójstwo, a będą mnie od ciebie odciągali – ryknął Jeremiasz gwałtownie wstając.
                Chłopak powoli zbliżał się na niebezpieczną odległość do Fineasza, jednak ten ani drgnął, nawet nie przejmując się tym. Spodziewał się różnych reakcji i tak właśnie wyglądała jedna z nich. Na ramieniu Johnsona szybko znalazła się ręka Lawrence, która natychmiastowo została strzepnięta.
                - Jeremiasz, uspokój się…
                - Jeremiasz, uspokój się – powtórzył z drwiną w głosie chłopak o jasnych włosach. – Powiedz mi jak?
                - Doskonale cię rozumiem, a nikt cię o nic nie podejrzewa, rozumiesz?
                Rozumiał. On doskonale to rozumiał, jednak nigdy nie stwierdziły tego ani na głos, ani w duchu. To było w nim najgorsze zaraz po towarzyszącej mu na każdym kroku, ujawniającej się w najczarniejszych momentach agresji. On był rozdarty w środku, chciał krzyczeć, jednak bał się. Bał się samego siebie i wszystkiego co go otacza. Jego lęk dotyczył również utraty ukochanej i powoli docierało do niego, że bez niej był nikim. Czuł jak idzie nieodwołalnie na dno.
                - Nie! – krzyknął Jeremiasz. – Ona żyje!
                Chłopak powoli zsunął się na kolana cicho łkając i powtarzając „Ona żyje” niczym przeklętą mantrę.
*
                Młody policjant wprowadził Lawrence do celi przesłuchań. Wskazał mu miejsce gdzie ma usiąść uprzednio zamykając kraty kluczem, który tkwił w pęku przyczepionym do jego mundurowych spodni. Fineasz podążył za Flynnem na środek chłodnego pomieszczenia  po czym zajął miejsce po przeciwnej stronie metalowego stolika.
                - Usiądź, śmiało – Flynn uśmiechnął się pokrzepiająco.
               Lawrence zaklął cicho uświadamiając sobie jak niewygodne jest krzesło, szczególnie dawało się to we znaki teraz, po kilkugodzinnym locie. Chłopak rozmasował pulsujące miejsce na bolącym kolanie wyciągając je pod stolikiem.
                - Nienawidzę szybkich lotów prawie tak bardzo jak zmiany czasu – zaśmiał się cicho brunet, a w jego głosie nie było słychać żadnej radości czy też powodu do śmiechu. Fineasz mu przytaknął.
                - Chciałbym wiedzieć jakie były ich relacje – zaczął powoli Fineasz
                - Niewiele wiem – Flynn uśmiechnął się gorzko. – Jeremiasz nie należy do zbytnio wylewnych, ale mogę zaświadczyć, że kochał ją całym sercem. Przy niej zawsze się wyciszał, traktował ją niczym najcenniejszy skarb. Czasami miewałem wrażenie jakby zasłaniał ją własnym ciałem nie dając innym na nią patrzeć. 
                - A jaki był stosunek Fredki do Jeremiasza? – przerwał mu Fineasz zauważając, że Lawrence za wszelką cenę próbuje pominąć ten temat.
                - Tu już nie było tak kolorowo. Nie ukrywajmy, Fredka była nie tylko strasznie ładna, ale również seksowna co wzbudzało sporą uwagę mężczyzn i kilka razy to wykorzystała – niechętnie skrzywił się Lawrence. – W dodatku mogę też powiedzieć z moich własnych stwierdzeń, że Free bardzo upodobała sobie owijanie płci przeciwnej wokół palca. Rozmawiałem z dziewczyną może cztery razy w swoim życiu, a próbowała na mnie swoich sztuczek.
                Fineasz podsumował szybko w swojej głowie co już na pierwsze zetknięcie zarówno wykluczyło kilka przewidywanych przez niego opcji jak i dodało. Czerwonowłosy dwukrotnie podkreślił w swojej głowie przypuszczenie motywu zazdrości.
                - Hm, no dobrze – niebieskooki podrapał się niepewnie w tył głowy. – Możesz już wyjść. Gdybym miał jeszcze jakieś pytania będę dzwonił i gdybyś też przypomniał coś sobie ty dzwoń. 
                Danvilleczyk wstał po czym ciężkim, typowym dla policjanta krokiem ruszył w stronę żelaznych krat. Przekręcił mały kluczyk w zamku kiwając znacząco do nadal siedzącego przy stoliku bruneta, który również powolnym krokiem podążył w tamtą stronę.
                - Radziłbym ci teraz rzadziej wychodzić z domu i bardziej na siebie uważać – Fineasz zatrzymał go w momencie, kiedy się mijali.
                - Sugerujesz, że grozi nam coś? – Brytyjczyk niepewnie zmarszczył brwi, próbując wyszukać to, co Flynn miał przez te słowa na myśli.
                - Tego nie wiadomo, takie mam przeczucie, a lepiej jest dmuchać na zimne – wyszeptał niebieskooki po czym Lawrence na odchodne kiwnął głową i zaczął kierować się wzdłuż długiego, jasnego korytarza. Fineasz jeszcze długo po tym, jak sylwetka Flynna zniknęła mu na schodach z oczu stał w jednym miejscu dokładnie analizując wszystkie informacje pozyskane od chłopaka.
*
                - No i jak? – Ferb zapytał podczas zalewania wrzątkiem kubków z herbatą.
                - Lawrence i Derek wiedzą tyle samo, czyli wielkie nic, co mogłoby nam wystarczająco pomóc, a Jeremiasza zabrał psycholog, chłopak się naprawdę bardzo załamał – wydukał tępo Fineasz lustrując wierzch idealnie czystego stolika. – On ją kochał, jej zdarzyło się go zdradzić… Bardzo jestem ciekaw jego reakcji na to ostatnie.
                Fletcher postawił oba kubki na stoliku następnie upijając mały łyk ze swojego. Brunet skrzywił się czując gorąc rozpalający jego podniebienie.
                - To tak jak dziewczyny, myślisz, że mogliby się zmówić?
                - Wątpię, chłopaki nie opowiadali jakby ze scenariusza i nie wyglądało to na zwyczajnie udawane. A co z rodziną Fredki? – Fineasz przybliżył do siebie swoją herbatę przyglądając się koledze.
                - Matka nie kontaktuje, a ojciec i brat są pod nadzorem psychologa, nie dało się z nimi w żaden możliwy sposób porozmawiać – mruknął cicho zniechęcony Ferb.
               Fineasz powoli czuł, że sytuacja staje się o stokroć trudniejsza niż przewidywał, jednak posiadał w sobie odrobinę upartości i nie miał nawet najmniejszego zamiaru przyznać się do tego. Za każdym razem, kiedy przez jego głowę przechodził obraz opadającego na ziemię Zayna czy chociażby wyobrażenie załamanej matki Fredka cała determinacja zamieniała się w niewidzialny pył.
                - Myślisz, że damy radę? – z zamyślenia wyrwał go Olly, który jakby czytał w jego myślach  i wyczuł tę chwilę.
                - Musimy – wyszeptał Horan upijając łyk herbaty.

Prolog

Chłopak cicho zaklął słysząc głośną melodię swojego dzwonka. Leniwie przyłożył telefon do ucha uprzednio naciskając zieloną słuchawkę. - Słucham – wychrypiał słabym głosem, brak towarzystwa, z którym można by w wolnej chwili porozmawiać dawał się we znaki. - Masz robotę, Flynn, jestem pewny, że się ucieszysz – czerwonowłosy rozpoznał brzmienie swojego kolegi z pracy, Fletchera. Wbrew pozorom nie licząc ciągłych oklepanych żartów o piersiach i humorkach kobiet Ferb nie był taki zły, wiele pomógł Fineaszowi. Było to może spowodowane tylko tym, że sam pracował tu od roku i doskonale wiedział jakie są początki? Cóż, byli dla siebie jak bracia. Oczy Danvilleczyka automatycznie powiększyły się niczym u małego dziecka, które przed sekundą dostało zabawkę. Po tonie głosu przyjaciela i syrenach dobiegających ”z oddali” stwierdził, że nie będzie to znowu nudna robota w biurze, a nareszcie prawdziwa akcja. Z trudem powstrzymał się od uśmiechu, ponieważ przeczuwał, iż jest związane z tym morderstwo i po prostu mu nie wypada.
*
 Fineasz niemalże na jednym wdechu ubrał się w swój roboczy mundur i popędził na miejsce wyznaczone przez Fletchera. Zaparkował samochód na poboczu jednej z najdroższych ulic Londynu i od razu przez jego głowę przeszły miliony scenariuszy zdarzeń, które mogły tu zajść, lecz postanowił, że najpierw dokładniej pozna sytuację, a dopiero potem weźmie się za ogólną ocenę. Przeszedł przez żółtą taśmę wymachując legitymacją policyjną (która była jego kluczem do szczęścia) komisarzom stojącym obok po czym pokierował się w stronę wejścia do apartamentu. Z zewnątrz dom wyglądał jak na jego oko wspaniale, białe ściany z gdzieniegdzie ceglanymi dodatkami, dwa piętra, duże okna, czerwony dach i ogromny, drewniany balkon. Fineasz w jednej chwili uświadomił sobie, że to tylko północne ”skrzydło” budynku, więc z pozostałych trzech stron musi wyglądać to równie dobrze, a nawet lepiej. Wszedł do środka i od razu uderzył go swąd spalenizny, który najprawdopodobniej – według jego domyśleń – dobiegał z salonu. - Nieźle to wygląda, prawda? – chłopak poczuł szturchnięcie w plecy, a do jego uszu dobiegł znajomy głos Ferba. – Ciekawe ile musiałbym pracować na taką chatę… Prawie poszło z dymem… - młody mężczyzna podrapał tył swojej głowy tym samym obracając się wokół własnej osi i analizując straty. - A więc co się tak właściwie tutaj stało? – Flynn odwrócił się w stronę przyjaciela ignorując jego zawodzenia na temat spraw finansowych. - Morderstwo, dwudziestoletnia dziewczyna, jakaś aktorka czy coś… Piosenkarka! Właśnie! O takim zespole jak One Direction słyszałeś? Dziewczyna jednego z nich… Dostała rurą w głowę, sprawca ją podpalił, aby zamaskować ślady, ale sprzątaczka minutę po zdarzeniu weszła do domu i zadzwoniła po policję i straż – młody mężczyzna zmarszczył brwi jakby próbując sobie przypomnieć więcej szczegółów. Fineasz jeszcze raz rozejrzał się po domu, który do najbiedniej urządzonych nie należał. Białe ściany z czerwonymi wzorami, ciemne, dębowe meble, bordowa kanapa stojąca na podłodze o takim samym ubarwieniu jak umeblowanie i biały dywan, na którym funkcjonariusze zabezpieczali ciało. Danvilleczyk zdał sobie sprawę, że zabójstwo nie mogło być przypadkiem, a interesem w który wmieszani są zawodowcy. Konkretny powód, dobrze zaplanowana akcja, nie będzie łatwo. Chłopak miał już zadać kolejne pytanie Ferbowi kiedy doszedł do niego jeszcze jeden znajomy głos, brzmienie, które nie należało do jego ulubionych. - Kogo ja tu widzę! Flynn! Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość! – Buford zaśmiał się serdecznie do Fineasza podając mu dłoń. Ilekroć czerwonowłosy nie dotykałby tej szorstkiej dłoni tyle razy przez jego ciało przechodziły niemiłe dreszcze. Van Stomm. Czasami młodemu mężczyźnie przychodziło na myśl, że jego identycznie jak wszystkich zwyrodnialców powinno się zamykać w więzieniu, lecz jedynie, aby przestał nieustannie kłapać językiem. Chłopak mógłby przysiąc, że bardziej fałszywej osoby w życiu nie poznał. Najgorszy w tym demonie był ten irytujący, cwany uśmieszek, który niczym u zdemoralizowanego nastolatka przenigdy nie schodził z twarzy. - Z tej racji, że wyjeżdżam na urlop i mnie niestety ominie ta przyjemność zadecydowałem, że zastąpi mnie właśnie pan. Wszystkie potrzebne papieru podam ci, kolego już zaraz i pozostaje mi życzyć ci jedynie powodzenia – Nadkomisarz podał młodszemu stos dokumentów jedynie mrugając na odchodne.
Po raz kolejny Fineasz został przez niego oszołomiony. Postęp otępiania Flynna tym razem jednak przekroczył wszelkie bariery i jedyną rzeczą, które biedak mógł zrobić było mruganie. Po prostu stał na środku nadpalonego salonu trzymając stertę kartek, między nieprzyjemnym zapachem dymu i ludźmi, którymi miał kierować. On. Dwudziestotrzyletni chłopak z zaledwie czterema miesiącami doświadczenia na krzyż.