- Co? Zachciało się pieniędzy, hm? A może byłeś nieszczęśliwie zakochany i miałeś zamiar je wszystkie zabić przez swoje niespełnione marzenia i ciche rządze? – Fineasz wkroczył do sali wraz z towarzyszącym mu głośnym hukiem wejściowych drzwi.
Zmierzył dokładnie wzrokiem chudego lecz niezwykle wysokiego chłopaka siedzącego na małym krześle. Wydawał się on trząść z zimna emanującego od nieprzyjaznych murów jednak można by się zastanowić nad tym, czy to nie jest spowodowane najzwyklejszym strachem. Siedział cicho skulony jedynie jakby w transie kopiąc butem metalową nogę stolika i tępo się w nią wpatrując.
- To nie byłem ja! Nie zabiłem ich! – wykrzyknął z lekkim przerażeniem podnosząc wzrok na Flynna.
- Nie unoś się i nie psuj sobie nerwów. Złość piękności szkodzi, a idealnym przykładem tego jest Fineasz – zaśmiał się ironicznie Ferb wchodząc do pomieszczenia zaraz za Danvilleczyk, który słysząc słowa swojego kolegi teatralnie przewrócił oczami.
- Ale to nie byłem ja... Przysięgam.
- Wytłumacz mi w takim razie co robiłeś w czwartek i dzisiaj pod domami ofiar, bo nie mogę sobie tego w żaden możliwy sposób wytłumaczyć... Proszę, czekamy - odparł Fineasz nieco spokojniejszym głosem choć mimo tego mógł usłyszeć cichy chichot Ferba połączony z „A nie mówiłem? Złośnica”.
- To on mi kazał tamtędy chodzić i sprawdzić czy jeszcze żyją - wyjąkał Heinz bliski płaczu.
- Kto taki? – czerwonowłosy niemalże wyczuł jak stojący za nim Ferb unosi brwi ku górze.
- Nie wiem... Brakowało mi pieniędzy, więc...
- Dundersztyc, błagam cię, twoja matka i ojczym nie należą do najbiedniejszych, są znanymi w całym Londynie lekarzami i siedzisz przed nami w ubraniach z najwyższych półek. Mów prawdę! - Ferb usiadł przed nim dokładnie skanując jego wyraz twarzy.
Obaj policjanci wyczuwali nie tylko nutkę kłamstwa w słowach Heinza, ale i niewielkie drżenie załamującego się głosu.
- Przecież mówię! Mam pewien dług, to coś bardzo złego i muszę załatwić to tak, aby nikt o tym nie wiedział. To naprawdę duże pieniądze, a ten facet powiedział, że da mi każdą możliwą sumę... Chciałbym, ale nie mogę o tym mówić – załkał cicho chowając twarz w dłoniach.
- W takim razie pójdziesz siedzieć, przykro mi – zniecierpliwiony Fineasz szturchnął Ferba w ramie na znak, aby podążał do wyjścia.
- Poczekaj - szepnął Fletcher zatrzymując go. - Jak dużo pieniędzy?
- Sto tysięcy funtów - chłopak z kręconymi włosami podniósł głowę ledwie słyszalnie mamrocząc.
- Narkotyki? - prychnął Fineasz starając się zachować spokojny ton głosu jednak czuł jak jego gałki oczne wyskakują z wrażenia z powodu wysokości sumy.
- Nie – zaśmiał się tępo Heinz. - Moje nagie zdjęcia. Tak, to była dziecinna i żałosna głupota, doskonale wiem, ale on je teraz ma i zna każdy mój ruch, a jeśli chcę zostać sławnym i cenionym prawnikiem to nikt ich nie ma najmniejszego prawa ich zobaczyć .- Policjanci mogli wyczuć jeszcze bardziej nasilające się drżenie głosu chłopaka, jednak postanowili to zignorować.
Fineasz i Ferb obdarzyli się przelotnymi, lekko zaskoczonymi spojrzeniami.
- W coś ty się dzieciaku wpakował – westchnął Fletcher poprawiając się na krześle.
Ferby niemalże machinalnie uwierzył w słowa oskarżonego jednak Fineasz bez wątpienia odgrywał tu rolę złego gliniarza, którego przekonać było trudniej niż przepłynąć Pacyfik na drewnianej, rozwalającej się tratwie. Mimo tego, że odczuwał on odrobinę współczucia wobec osoby Heinza, chciał za wszelką cenę to zamaskować i nie dać się oplątać brudnym gierkom młodego mężczyzny.
- Po prostu powiedz nam kto ma te zdjęcia, a wyjdziesz z tego cały bez naruszenia reputacji.
- Nie mogę – Heinz otarł spływającą po jego policzku łzę.
- W takim razie póki co zamiast zostać prawnikiem będziesz sam go potrzebował - prychnął Fletcher wstając. - Jeśli jeszcze coś będziesz chciał nam powiedzieć wiesz co robić.
*
- Szkoda mi go, wiesz? - westchnął Fletcher kiedy razem z Fineaszem powoli maszerował wzdłuż długiego korytarza prowadzącego do wyjścia, w którym aż cuchnęło od pleśni i wilgoci. Na początku obaj nie ukrywali odrazy z tego powodu, jednak powoli się do tego przyzwyczajali.- Nagie zdjęcia - prychnął z kpiną Flynn. - Wierzysz w takie bajeczki?
- Hej, jakby nie było mamy przecież takie samo prawo nie wierzyć mu jak i wierzyć, dobrze to wiesz, Fineasz.
- A jednak bardziej mamy się schylać ku niewierzeniu oskarżonemu. Nie baw się w dobroduszną babunię, Ferb. On coś kręci i to da się wyczuć.
- Histeryzujesz, masz syndrom starej panny - zaśmiał się Fletcher wpisując kod na panelu znajdującym się obok drzwi tym samym otwierając je. Fineasz zmierzył kolegę tępym wzrokiem wyklinając go w myślach od najgorszych diabłów jednak kiedy tylko miał zamiar mu odpowiedzieć ugryzł się w język uparcie tłumacząc sobie, że lepiej jest zdobywać sprzymierzeńców niż wrogów.
- W takim razie usilnie twierdzisz, że Dundersztyc za tym stoi, tak? – Fletcher pośpiesznie wsiadł od strony pasażera do starego, ledwie zipiącego poduszkowca Fineasza.
- Nie sądzę. Może maczać w tym palce, ale nie, to byłoby zbyt proste. Zresztą on nie wygląda na seryjnego mordercę, bardziej na początkującego oszusta jeżeli już chcielibyśmy przypisywać go pod tych złych. To jest przecież bardziej pokręcone niż hiszpańskie seriale, które oglądasz – prychnął Fineasz przekręcając kluczyk w stacyjce. Na zewnątrz miał pokerową twarz, jednak w środku bił brawa dla samego siebie za to, że w końcu odgryzł się koledze. Niektórzy mimo lat i pracy nigdy nie wydorośleją, prawda?
*
Do ciemnego pomieszczenia znajdującego się w piwnicy jednej ze starych kamienic żydowskich wszedł wysoki brunet. Zdjął swoją przemokniętą do suchej nitki brązową kurtkę po czym powiesił ją na metalowym wieszaku i strzepnął dłonią krople deszczu znajdującego się na jego roztrzepanych przez chłodny, typowy dla Danville wiatr włosach. Podszedł do drewnianego, rozpadającego się stołu, który znajdował się na środku pokoju gdzie stały dwie inne osoby.- Okropna pogoda, prawda? – powiedział bez żadnego przywitania.
- Zgadza się, dokładnie tak jak nasza sytuacja – odpowiedział mu inny głos. – Co teraz masz zamiar zrobić, panie mądry, hm? Nie wygląda to za wesoło, nie próbuj udawać cwaniaka, jest źle i nawet do ciebie już to dotarło
Brunet przełknął ciążącą gulę w gardle po czym postanowił spróbować uspokoić zdenerwowane spojrzenia, które zaczynały na nim niemiłosiernie ciążyć.
- Ciągle jesteśmy o krok przed Flynnem, nie zapominajcie…
- Tylko krok, a jakby nie było Dundersztyc siedzi w więzieniu, to się dobrze nie może skończyć. Póki co nieźle kłamie, trzeba przyznać, ale długo nie pociągnie, znając tą kudłatą zmorę zaraz coś wygada.
- Przecież każdego z nas mogliby złapać, ciekawe co ty, mój drogi gaduło na jego miejscu byś zrobił. Ja sam nie wymyśliłbym lepszej historyjki, w dodatku spójrzcie, oni mu wierzą. Wyobraźcie sobie, że przecież Heinz może ich namówić, aby dali nam te sto tysięcy funtów – zaśmiał się melodyjnie na wizję pieniędzy w jego dłoniach.
- Jednak jesteś kretynem. Czerwonowłosy nie jest przekonany co do tego… A Dundiego kryjesz, bo…
- Najchętniej bym ci coś odstrzelił – warknął przerywając słowa swojego wspólnika, czuł narastającą bulwersację, która zmierzała do punku, kiedy nie dane było mu już jej powstrzymać.
- Przestańcie, zaufajmy sobie – syknęła trzecia osoba, która do tej pory milczała. – Naprawdę myślicie, że robaczek da sobie z nami radę? To pewne, że nie. Póki co, Fineasz
przesłuchał…
- Och, Amanda, równie dobra papla co Dundersztyc.
Brunet nie potrafiąc nad sobą zapanować uderzył pięścią w stół, który z głośnym gruchotem rozpadł się na kilkadziesiąt kawałeczków.
- Zamknijcie się, powinniśmy współpracować, a nie ciągle się sprzeczać. Takim sposobem pewne jest, że do niczego nie dojdziemy i nas złapią, stawka jest wysoka i musimy nad sobą panować. Czerwony wie tyle co nic. Kilka informacji, które przypadkowo odkrył i czyste kłamstwa świadków.
- W takim razie potrzebujemy intrygi, która zbije go z tropu – czarnooki brunet zauważył jak jego wspólnicy unoszą brwi w niezrozumieniu, więc pośpiesznie wyjaśnił. – Romans i kolejny trup.
- Tym chcesz załatwić Flynna, a ten cały Fletcher? Nie zapominaj o tym, że nie jest sam.
- To idiota z mózgiem ośmiolatka – zaśmiał się robotyczny głos, czarnooki mu przytaknął.
- Dobrze, w takim obrocie spraw kogo tym razem podpalimy? – na twarzy małomównego siwego zagościł złowieszczy uśmiech.
*
Fineasz otulił się szczelniej miękkim, bawełnianym kocem. Uśmiechnął się pod nosem ciesząc się upragnioną chwilą wolnego, która wreszcie nastała.- Wreszcie odeśpię, oo tak, idealnie – mruknął z nieukrytym zadowoleniem po czym przeciągle ziewnął. – Dobranoc kochani, pocałujcie mnie wszyscy w…
W tej chwili równie dobrze w ziemię, a dokładnie w elektrownie jądrową mógł uderzyć ogromnej wielkości meteoryt. Powiew gniewu i siła zniszczenia byłaby równa, jeżeliby nie mniejsza niż ta spowodowana sygnałem dzwonka telefonu czerwonowłosego. Chłopak zrzucił z siebie koc powodując podmuch wiatru, który strącił kilka opakować po chipsach, jakie były przez ostatnie dni jedynymi posiłkami Fineasza.
- Słucham? – ryknął do słuchawki.
- Cześć skarbie, a ty widzę, że jak zwykle w bardzo dobrym humorze – do jego uszu dotarł stłumiony chichot nikogo innego jak Ferba Fletchera. Brzmienie to stawało się powoli doprawdy znienawidzonym przez Fineasza. Spokojnie można by powiedzieć, że Ferby pokonał nie tylko takiego przeciwnika jak van Stomm, ale i nauczycielkę, która uczyła Flynna matematyki w liceum.
- Co znowu chcesz? – Fineasz jęknął zbierając swoje ubrania, z zamiarem nałożenia ich na siebie.
- Podczas gdy ty śpisz, ja coś odkryłem! – Fletcher niemalże wykrzyczał - O Heinzie mogą wiedzieć coś dwie osoby, a dokładniej van Stomm i Amanda. Nie pytaj, już mówię. Van Stomm, bo jego brat jest nowym mężem Anne, mamy Heinza, a cudowna szatynka, która ci się podoba, bo przyjaźni się z jego siostrą. Nie dziękuj, bierz się do pracy.
Fineasz miał ochotę wbić sobie ostry nóż w brzuch. W jego głowie dudniło pytanie dlaczego on nie wpadł na to, aby poszukać po rodzinie i znajomych Dundersztyca. Uderzył się w głowę nie wierząc własnej głupocie.
- Jaki masz plan? – Ferb przypomniał mu o swoim istnieniu dociekliwym głosem w słuchawce.
- Jadę teraz do Amandy, z van Stommem skontaktuje się jutro – odparł Fineasz zakładając prawą nogawkę jeansów na lewą nogę.
*
Danvilleczyk niemalże zsunął się po poręczy w dół schodów. Wybiegł z klatki schodowej nadeptując przy tym na ogon kota sąsiadki z dołu za co sznur nieprzyjemnych przekleństw i wyzwisk został rzucony w jego stronę. Wyjął z kieszeni już poprawnie nałożonych spodni klucz do garażu, który włożył w zamek i natychmiastowo, aby nie tracić czasu przekręcił go. Z bramy wydobył się głośny stukot oznaczający, że została ona otwarta. Niebieskooki wszedł do garażu nawet nie fatygując się, aby zapalić światło. Otworzył drzwi swojego granatowego poduszkowca od strony kierowcy i pośpiesznie wszedł do środka. Uruchomił pojazd dzięki czemu odpaliły się wszystkie możliwe lampki.Fineasz niemalże podskoczył ze strachu. Obok niego, siedział sam Buford van Stomm wraz z poderżniętym gardłem w nadpalonych ubraniach.
- Boże – krzyknął czując, że robi mu się niemiłosiernie gorąco. – Matko Boska! – wrzasnął jeszcze raz kiedy wyszedł z poduszkowca.
Fala lęku przeszła przez jego ciało. Zdenerwowany zmierzwił lewą dłonią swoje mokre od potu spowodowanego strachem włosy i rozejrzał się dookoła.
- Jeśli chcesz się modlić to idź do kościoła, palancie. Ludzie tu chcą spać! – usłyszał niski, zdenerwowany, męski głos dobiegający zza okna jednego z bloków. Wymamrotał ciche ”przepraszam”, którego zdenerwowany sąsiad nie miał prawa usłyszeć, a następnie obrócił się wokół własnej osi. Nie codziennie w końcu znajduje się martwego Buforda w swoim aucie, prawda?
Natychmiast wyjął z kieszeni telefon uprzednio sprawdzając czy aby na pewno van Stomm wciąż siedzi w jego aucie po czym próbował znaleźć numer Ferba.
- Przed snem wyklinasz, aby wzięli go diabli, a jak coś złego się stało to od razu dzwonisz do niego, mądrze, Fineasz – wyjąkał sam do siebie trzęsącymi rękami wystukując szereg cyfr.
- Tak? – po kilku sygnałach usłyszał głos kolegi, który trzeba było przyznać, teraz nie był, aż taki zły jak wcześniej. Co więcej, brzmiało do jak poniekąd wybawienie z piekła.
- Ferby, przyjeżdżaj do mnie, Buford van Stomm mnie odwiedził – wycedził na jednym wydechu.
- Co? – zaśmiał się mężczyzna. – Co on niby takiego u ciebie robi?
- Nie wiem, może chciał się zapytać który zakład pogrzebowy polecam? – przerażony chłopak wyjąkał.
- O czym ty mówisz? – kiedy tylko Anglik usłyszał dźwięk kolegi automatycznie jego głos od razu przybrał o wiele poważniejszy ton. – Fineasz, co się stało?
- Mam zwłoki Buforda, przyjeżdżaj - blondyn opanował głos i jeszcze raz instynktownie rozejrzał się, aby zobaczyć, czy nikogo w pobliżu nie ma. Nie usłyszał już odpowiedzi tylko odgłos zakończonego połączenia.
Tłumacząc sobie, że nie jest przecież dzieckiem wziął się na odwagę i powolnym, ostrożnym krokiem okrążył samochód znajdując się po stronie pasażera. Następnie delikatnie otworzył przednie drzwi i czujnie się rozejrzał. Wyglądało to na świeżą sprawę, ponieważ krew dopiero zaczynała krzepniąć. Dokładnie zmierzył wzrokiem ciało i w oczy rzuciła mu się kartka, która tkwiła w rękach van Stomma.
- Co to jest? – mruknął wyrywając papier z żelaznego uścisku.
Wyprostował pomiętą kartkę czytając widniejące na niej słowa.
Cześć Czerwoniasty.
Przestraszony? Ja na twoim miejscu bałbym się i to bardzo. Nie martw się, to dopiero początek, więc będzie więcej o wiele gorszych wrażeń, uwierz. Mam nadzieję, że lubisz tego typu spotkania, jeśli jednak nie, jesteś niestety zmuszony je polubić. Troszeczkę Cię zaskoczyłem, czyż nie? Żałuję, że nie widzę teraz twojej miny, która musi wyglądać cudownie... Z chęcią powiedziałbym ci, że będziesz następny, jednak nie mogę. Musisz jeszcze troszeczkę poczekać na swoją kolej. No ale cóż, nie przeszkadzam, jedź do Amandy i ją pozdrów, może jeszcze będzie żywa i coś ci powie.
Twoja zmora z ciemnych uliczek.